poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Bieszczadzki "wypoczynek"

Zaraz po świętach, tj. 9 kwietnia pojechaliśmy wszyscy razem troszkę odpocząć. Troszkę, bo raptem na dwa dni. Oczywiście Jolly, pojechała razem z nami-nie mogło być inaczej. Wyjechaliśmy 9-tego o świcie. Droga minęła bardzo przyjemnie, Jolly jak zwykle okazała się oazą spokoju i całą drogę przespała. Około 11.00 byliśmy już na miejscu. Nocleg mieliśmy w Polańczyku w hotelu "Na Górce". Cena za dwie osoby i psa, ze śniadaniem to 170zł. Pokoik przyjemny, na dole restauracyjka. Byliśmy prawdopodobnie jedynymi gośćmi, dlatego właściciele nie chcieli się za bardzo rzucać w oczy i miałam wrażenie, że snują się po hotelu jak zjawy. Śmiesznie to wyglądało. Ogólnie byli jednak sympatyczni.

Po zakwaterowaniu, wyruszyliśmy nad Solinę, dla Jolly to był raj! Nowe tereny, woda, piasek. Oczywiście od razu zaczęła się ciapać. Żeby nie było nudno zafundowaliśmy sobie rejs po Jeziorze Solińskim. Jolly, płynęła za free. Kapitan statku nie miał nic przeciwko psom na pokładzie:-D Jolly, tą atrakcją nie była jakoś specjalnie zachwycona, w przeciwieństwie do nas. Ale świetnie sobie dała radę. Po rejsie podjechaliśmy do BPN – ale tylko na taras widokowy, bo przecież z psiakiem nie wejdziesz (niestety). Zrobiliśmy kilka ujęć i jedziemy dalej-zobaczyć największy wodospad w Bieszczadach.
I tutaj zaczęły się schody, ponieważ dosłownie "na końcu świata" w Ustrzykach Górnych zepsuł nam się samochód. Bateria w telefonie miała 2%. A napotkani ludzie byli tak BARDZO pomocni, że znalezienie jakiejkolwiek pomocy zajęło nam 4 godziny.
Około 19:00 przyjechała laweta, która zawiozła nas do cywilizacji/warsztatu. Na szczęście mechanik był tak miły, że odwiózł nas później do hotelu. O 21:00 byliśmy w pokoju. Meksyk.
Słuchajcie, jak jedziecie w Bieszczady to koniecznie zabierzcie ze sobą ładowarkę samochodową, duży prowiant i kilka ważnych telefonów. To naprawdę ułatwi życie :-D
Najśmieszniejsze jest to, że w tym całym zamieszaniu Jolly, nic nie zabrakło. Ona miała smyczkę, ringówkę (bo miałyśmy ćwiczyć), jedzenie, zabawki, foresto, spray odstraszający komary i kleszcze, miskę, kostkę do gryzienia, szelki, a my... NIC! :-D W dodatku restauracja w hotelu była czynna do 21:00 i musieliśmy biec na stację benzynową po cokolwiek do zjedzenia.
O poranku dowiedzieliśmy się, że samochód musi zostać w Bieszczadach, bo usterka okazała się poważna. I zaczęło się wielkie wędrowanie. Najpierw 1 PKS. Przed wpuszczeniem nas do środka kierowca się na nas wydarł, że absolutnie nie wpuści psa bez kagańca, bo jak zaatakuje ludzi to on będzie miał problemy. Przyznam, że gość miał rację, ale gdzie kupić kaganiec dla psa w Polańczyku? Przecież to nierealne. Po dłuuugim kazaniu i wpuścił nas do środka pod warunkiem, że pies ma nie mieć styczności z nikim w autobusie. Jolly, dostała bilet ulgowy. OK....

Kolejny przystanek: Rzeszów. Myśleliśmy, że tu już z górki, a tu do Kielc nic nie jedzie, a do Krakowa dopiero o 18:00. Na szczęście były też linie prywatne i niejakim "Marcelem" dojechaliśmy do Krakowa. Wcześniej wypatrzyliśmy sklep zoologiczny zaopatrzyłam Jolly w kaganiec-niestety. Ale jak mus to mus. Miała minę jakby szła na ścięcie. Masakra. 
Około 17:00 byliśmy w Krakowie, a o 18:15 wsiedliśmy do pociągu do Kielc. I taka ciekawostka. Bilet dla psa na trasie Kraków-Kielce 15,20zł. Ciekawe czy w cenie biletu było też miejsce siedzące? Jazda pociągiem była dla Jolly, początkowo stresująca. Siedziała mi na kolanach, byłam caluteńka w sierści i w jej ślinach :-D (Musiałam się prezentować bosko!) Ale po godzince jazdy było już w miarę OK. Po dotarciu do Kielc Jolly, miała okazję przejechać się kolejnym środkiem transportu, tj. Taxi. Nie obeszło się bez gadania... bo przecież pies zostawi sierść w taksówce i potem nikt nie będzie chciał nią jeździć... Dopiero drugi taksówkarz machnął ręką i kazał wsiadać-dlatego dostał napiwek! :-D
 
Po całym dniu podróżowania, wrażeń, atrakcji padliśmy jak zabici. Jolly, również.

 
Wniosków z tej wyprawy jest wiele, ale niech każdy sam sobie je wyciągnie i pamięta, że Bieszczady to naprawdę KONIEC ŚWIATA! :-)
 
 








 

2 komentarze:

  1. Piękne miejsce, zazdroszczę takiego wyjazdu :).
    No tak, te podróże z psami :D. Ja zawsze mam przy sobie kaganiec, nie ważne gdzie jedziemy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaa... Człowiek się uczy na błędach. Teraz już wiem, że bez kagańca i innego sprzętu ani rusz:-)

    OdpowiedzUsuń